Alisa próbuje wstać z kanapy, ale nogi się pod nią uginają. Łapie się framugi, drzwi, krzesła i czołgając się przy ścianie z trudem przechodzi do swojej sypialni. – Mogę chodzić tylko podpierając się o różne przedmioty albo na kolanach. W wieku szesnastu lat zachorowałam na stwardnienie rozsiane. To było ponad dwadzieścia lat temu i od tego czasu żyję tylko dniem dzisiejszym modląc się, żeby jutro nie było jeszcze gorzej – jej głos jest wyblakły.

Zdejmuje i przeciera okulary. Choroba uszkodziła nie tylko nogi, ale również wzrok. Kobieta nie może już czytać i z trudem rozróżnia ikony na ekranie komputera. To dla niej malutkie okienko na inną rzeczywistość. – Mój wózek inwalidzki prawie nie jeździ. Nigdzie nie wychodzę. Ten dom to cały świat jaki teraz znam – mówi cichutko. – Według lekarzy ta choroba nie ma żadnego związku z tym co się wtedy wydarzyło. Z Czarnobylem.

Jej matka okutana w pokrytą kwiatowymi motywami chustę bierze głęboki oddech i zaczyna niemalże krzyczeć. – Nie ma związku z Czarnobylem?! Przez pięć lat mieszkaliśmy w skażonej wiosce, zanim w 1991 r. nas tutaj przesiedlili. A ty byłaś wtedy dzieckiem. Oddychałaś tamtym powietrzem, piłaś tamtą wodę. Pięć lat w miejscu, które dzisiaj trzydzieści trzy lata po katastrofie, nadal jest całkowicie zamknięte i wyludnione!

Kobieta nic nie odpowiada tylko chudymi palcami ugniata kolana, które nie potrafią jej utrzymać. Mieszka w wiosce Michejewka na wschodniej Białorusi w obwodzie mohylewskim. Setki kilometrów od Czarnobyla.

– O czym marzysz? – pyta patrząc jej prosto w oczy Irina Fisjuk, szefowa lokalnego oddziału organizacji charytatywnej „Białoruski Fundusz Dzieci”, który zajmuje się m.in. osobami przewlekle i nieuleczalnie chorymi. – Jedyne o czym myślę i o co się modlę to, żeby jutro nie było jeszcze gorzej. Tylko tyle– Alisa mówi cicho, a Irina łapie ją za rękę. – Nigdy tak nie mów! Każdego dnia musi być choćby troszkę lepiej. Nie pozwól odebrać sobie życia. Zasługujesz na nie.