Beta

„Rozłożyła mi nogi i wycelowała pałką w pachwinę” – jeden z zatrzymanych w Mińsku opowiada o okrucieństwie milicjantki.

08.18.2020

Dymitr Morgunow, 42-letni przedsiębiorca mieszkający w Mińsku, został zatrzymany podczas przeganiania demonstrantów na ul. Prytyckiego. Mężczyzna zapewnia jednak, że nie brał udziału w proteście, a mimo to spędził dzień we Frunzeńskim Wydziale Spraw Wewnętrznych i prawie dwie doby w więzieniu na Arkeścina. Dymitr opowiedział o przemocy ze strony funkcjonariuszy wobec zatrzymanych.

Najbardziej zszokowała go „pracownica OMON-u, Krystyna” (jak dowiedzieliśmy się później od innych zatrzymanych, tak naprawdę miała na imię Karina i jest pracownikiem Komisariatu Policji Fruzeńskiego Wydziału Spraw Wewnętrznych w Mińsku – przyp. red.), która, jak podaje świadek, rozkładała nogi mężczyznom i biła ich w pachwiny.

  • W poniedziałek wieczorem, 10 sierpnia, jechałem motorem przez miasto. Zatrzymałem się na końcu ulicy Prytyckiego, bo znajomemu zepsuł się samochód. W oddaliludzie krzyczeli: „Niech żyje Białoruś!”, ale nie było to masowe zgromadzenie. Wtedy pojawili się uzbrojeni funkcjonariusze służb bezpieczeństwa, jak mi się wydaje, był to Ałmaz (białoruska jednostka specjalna do walki z terroryzmem – przyp. tłum.). Pogrozili mi karabinem maszynowym: „Kładź się!”. Strzelali do człowieka obok – do niego albo gdzieś wokół niego, nie wiem. Strzelili w przednią szybę samochodu. W kajdankach zabrano nas do Fruzeńskiego Wydziału Spraw Wewnętrznych. Spędziłem tam dobę. Wszystkich zatrzymanych położono w sali gimnastycznej twarzą do podłogi.

 

  • Potem dwóch funkcjonariuszy stwierdziło, że jestem terrorystą. Może dlatego, że miałem na sobie kurtkę motocyklową. Zaciągnęli mnie do piwnicy. Długo bili pałkami po nogach, po ciele. Krzyczeli, żebym powiedział, kto i ile mi płaci za udział w zgromadzeniach. Pytali: „Po co odłączyłeś internet w całym kraju, terrorysto?”, „po co naruszasz porządek na Białorusi?”. Bili mnie tak, że przestawałem kontaktować. Znowu zaciągnęli mnie na salę gimnastyczną i powiedzieli: „Będziemy kontynuować później”. Ale uratował mnie jakiś przyzwoitszy omonowiec: przeciągnął mnie w inny kąt, gdzie leżałem ledwo żywy.

Najbardziej zszokowało Dymitra zachowanie jednej z pracownic, do której koledzy zwracali się imieniem Karina. – Chodziła, rozkładała mężczyznom nogi i sadystycznie celowała pałką w pachwinę. Biła po jądrach i dogadywała: „Bestie!”. Jednego z zatrzymanych, wyglądającego na około 50 lat, biła po genitaliach, stojąc na jego nogach. Pokazał mi się potem – miał całą siną pachwinę. Karina wygląda na około 30 lat, jest niska i ma blond włosy. Była ubrana w mundur i miała maskę ochronną na twarzy.

Następnie Dymitr został przeniesiony do „stakana” (jednoosobowa, bardzo mała cela – przyp. tłum.) – do małego pomieszczenia wepchnięto 8 osób. Przydzielono im jedną butelkę wody.

Później mężczyzna został przewieziony do więzienia na Arkeścina. – Kazali nam klęczeć trzymając ręce za plecami i głowy na ziemi. Na pewno klęczeliśmy tak z pięć godzin. Było bardzo dużo ciężko pobitych – oni po prostu padali na ziemię i tak leżeli. Karetka chciała zabrać osoby ze złamaniami i najpoważniejszymi obrażeniami, ale miejscowy lekarz powiedział, że „nigdzie nikogo nie trzeba wieźć”, że on sam „wszystkich wyleczy”.

Dymitr mówi, że w więzieniu nie było już miejsc, a około 100 osób umieszczono w czymś w rodzaju baraku na ulicy.

  • U góry – otwarte niebo, pod tobą – betonowa podłoga. Niektórzy byli bez koszulek, inni w podartych ubraniach, inni boso. Nocą wszyscy marzliśmy. Spaliśmy na zmianę. Było około 20 miejsc, gdzie można było kucnąć. Pozostałe 80 osób w tym czasie stało. Jedna czwarta osób, które były w baraku, czyli nie mniej niż 25 osób, głównie młodych chłopaków, miała pocięte z tyłu spodnie. Nie rozumiałem, dlaczego mieli dziury spodniach w okolicach pośladków. Powiedzieli, że przecinano im spodnie i grożono wepchnięciem granatu do odbytu.

Dymitr mówi, że wśród tych, których poznał w baraku nie było nikogo z  „ulicznych barykad”.

  • Nikt nie zadzierał z OMON-em, to byli po prostu zwykli ludzie. Jednego schwytano obok sklepu, drugiego podczas przebieżki w parku, trzeciego wyciągnęli z samochodu.

Mężczyzna potwierdza, że nocą w więzieniu było słychać krzyki i jęki. – To takie uczucie, jakby zabijali ludzi, oni tak krzyczeli, że nie sposób to opisać. Jeden z mężczyzn najwyraźniej stracił rozum z bólu i krzyczał „Chwała Łukaszence! Dajcie mi to, co trzeba podpisać, tylko puśćcie do domu”.

Wieczorem 13 sierpnia funkcjonariusze stali się milsi. – Później dowiedziałem się dlaczego: w przedsiębiorstwach zaczęły się strajki. I pierwszy raz od 1,5 doby dali nam wodę: 5 litrów na 100 zatrzymanych. Po 50 gramów na osobę. I 8 bochenków czarnego chleba. Wypiliśmy wodę, poprosiliśmy o więcej i nam przynieśli. Zaczęła się zupełnie inna rozmowa. Personel więzienny zachowywał się inaczej, bardziej humanitarnie.

Nocą 14 sierpnia zatrzymanych zaczęto wypuszczać z więzienia.

  • Na zatrzymanych czekały setki ludzi, wolontariuszy. Nakarmili nas, zostaliśmy obejrzeni przez lekarzy, prawnicy oferowali nam pomoc. Pomogli mi za darmo dostać się do domu. Wsparcie było bardzo silne, nawet nie oczekiwałem takiego. To było bardzo miłe. Dziękuję wszystkim nieobojętnym.

Dymitr zamierza udokumentować ślady pobicia, a potem jeszcze znaleźć motor.

TUT.BY

Tłumaczenie: Aleksandra Żuk

Jak pojechać do Białorusi
Czytać więcej na ten temat
Вашы персанальныя дадзеныя будуць апрацаваныя Фондам "Беларускі Дом" у адпаведнасці з палітыкай прыватнасці. Памятайце, што вы заўсёды можаце адклікаць сваю згоду.
Ok